Rodzima marka OKEE szturmem podbiła modowy rynek w ciągu zaledwie kilku ostatnich lat. Niezwykle barwne desenie na ubraniach marki mają dodawać kobietom mocy, kolorować ulice i codzienne życie. Wywiad z Marleną Szydłowską, właścicielką OKEE – marki utkanej z tradycji, pasji i marzeń.
Czy trudno w Polsce buduje się modowy biznes?
Tworzenie biznesu przy niewielkim budżecie zawsze jest trudne. Może zabrzmi to banalnie, ale jest prawdą: wymaga cierpliwości, czasu, ogromu pracy i konsekwencji. Początkujący przedsiębiorca mierzy się z dziesiątkami tematów, od księgowości po marketing, obsługę klienta, w naszym przypadku również i produkcję – wszystkie rzeczy wychodziły spod maszyny w naszej niewielkiej pracowni, wszystkie sukienki krojone były naszymi rękoma, wszystkie szablony tworzone były przez nas. Początki OKEE przypadają na czas, kiedy zostałam mamą. Swego rodzaju naiwność, ale i pasja, pragnienie stworzenia czegoś własnego sprawiły, że rzuciłam się na przysłowiową głęboką wodę. W wirze domowych i zawodowych obowiązków nogą bujałam wózek, jedną ręką karmiłam dziecko, a druga ręką pisałam posty na FB, jednocześnie odbierając telefony od klientów. Moje dziecko raczkowało i raczkował mój biznes. Tak wygląda rzeczywistość mam, które nie chcą rezygnować z własnej ścieżki – multitasking to idealne określenie. Początki były trudne, ale mimo wielu rozczarowań, bolesnych lekcji i zwątpień – ani przez moment nie dopuszczałam myśli, że może się nie udać. Trochę naiwnie, ale głęboko wierzyłam w to, że skoro projekt rodzi się z serca, trafi do innych serc. Co warte podkreślenia – w ciągu kilku lat istnienia marki przyszło mi mierzyć się z przeciwnościami i sytuacjami, które w normalnych warunkach rozkładają się na długie lata. Pandemia, wojna, inflacja, kryzys energetyczny czy ciągłe zmiany w prawie podatkowym – to bez wątpienia bardzo trudne wyzwania dla biznesu.
W jakim stopniu w DNA OKEE wpisuje się włókiennicza tradycja łódzkiego rejonu?
Mieścimy się pod Łodzią. Staramy się współpracować z niewielkimi firmami i rodzinnymi biznesami. Zaopatrujemy się u dziewiarzy z wieloletnią tradycją, którzy oferują najwyższej jakości materiały i dodatki. Najlepiej pracuje nam się z pasjonatami takimi, jak my. Współpraca z lokalnymi partnerami jest dla nas bardzo ważna. Pozwala zachować ducha, nawiązać do tradycji, jest swego rodzaju ukłonem w kierunku pokoleń, które dają początek naszej odzieżowej ścieżce i życiowej pasji.
Jak zrodził się pomysł na markę?
Po studiach pracowałam w kilku firmach, ale z czasem coraz mocniej czułam, że kontynuacja tzw. korpożycia, bycie trybikiem – nie mają dla mnie większego sensu. Brak emocji i kreatywności rodziły we mnie frustrację. Z drugiej strony, w głębi duszy czułam się przesiąknięta odzieżowym biznesem mojej mamy, w której pracowni spędzałam jako dziecko długie godziny. Korporacyjna duchota szybko postępowała, tłamsiła moje designerskie zapędy, czułam się pusta w środku. Miałam silne poczucie, że moje miejsce na ziemi już zostało stworzone i krzyczy do mnie od samego początku mojego istnienia. Wołało mnie coś, co już znam, co wymaga tylko innej formy. Postanowiłam poddać reanimacji nasz rodzinny biznes, w którym wyrastałam i stworzyć coś, co będzie tylko nasze. Wieloletnia wiedza i doświadczenie mojej mamy, cały know-how, ogromne serce i pasja okazały się bezcenne. Zdecydowałyśmy, że spróbujemy stworzyć własną linię ubrań, które mają być swego rodzaju talizmanem dla kobiet, dodawać mocy i tworzyć dobrą aurę wokół codzienności.
Na polskim rynku pojawia się coraz więcej autorskich brandów, które szybko upadają. Czy pamięta pani chwilę, kiedy uwierzyła w sukces marki? Czy wiązał się z tym jakiś przełomowy moment?
Początkowy niewielki budżet zdecydowanie ograniczał nasze możliwości tworzenia kolekcji oraz możliwości marketingowe. Mimo to w sukces firmy wierzyłam od samego początku, nie dopuszczałam, że coś może się nie udać. Stworzenie własnej marki było dla mnie priorytetem. Ogromna determinacja, siła, fascynacja – niestrudzenie pchały mnie do upragnionego celu. Trudnych momentów było wiele, w zasadzie cały czas cyklicznie się one zdarzają, natomiast moje rozumienie sukcesu jest inne – dla mnie sukces to suma niekończących się mniejszych i większych porażek. Na każdym etapie rozwoju marki sukcesem jest zupełnie coś innego: w pierwszym tygodniu działania sklepu była nim sprzedaż pierwszej bluzy, w kolejnych latach pierwsze profesjonalne zdjęcia, dziś sukcesem i luksusem jest powiększający się zespół profesjonalistów, dzięki któremu zyskuję więcej czasu na część kreatywną, czyli to, co kocham najbardziej. Dzisiaj sukcesem jest dla mnie czas, który mogę poświęcić najbliższym, możliwość podróżowania, czerpania z życia pełnymi garściami, radość z bycia tu i teraz, zdrowie i szczęście mojej rodziny.
Co sprawia, że kobiety wybierają właśnie sukienki czy kurtki OKEE, a nie innych brandów? Co konkretnie kupuje klientka OKEE, jaką obietnicę?
Nie śledzę trendów, nie jestem fashionistką ślepo zapatrzoną w trendy, nie badam rynku, nie tworzę, bo muszę. Moje klientki wiedzą, że wszystko co trafia do sprzedaży, pochodzi z mojej duszy, jest prawdziwe w każdym calu, zrodzone z dobrych intencji. Każda rzecz ma swój zalążek w naszej rodzinnej pracowni pod Łodzią. W starym domu po babci od 35 lat swą pracownię prowadzi moja mama i w tym samym starym domu toczy się nasza codzienność z OKEE. Nasza Klientka czuje, że otrzymuje produkt z duszą, utkany z pasji i marzeń. Kupując sukienkę otrzymuje zalążek naszej dobrej energii, staje się częścią społeczności OKEE, bierze udział w magii na co dzień. Zakładając naszą baśniową kurtkę lekko uśmiecha się w lustrze i wie, że to będzie dobry dzień.
Czym dzisiaj można jeszcze zaskoczyć kobiety w świecie mody?
Myślę, że będąc prawdziwym i bawiąc się modą mamy jeszcze wiele do odkrycia i do pokazania. Kobiety szukają czegoś oryginalnego, czegoś w czym poczują się wyjątkowo. Uważam, że rynek nie jest jeszcze nasycony. Obserwuję bieg za trendami, które powtarzane są cyklicznie i martwi mnie, że kobiety ślepo za nimi podążają, kupując rzeczy, które kompletnie nie współgrają z ich osobowością. Nie na tym polega zaskakująca moda. Mamy jeszcze wiele do zrobienia.
Co przynosi pani, jako właścicielce OKEE, najwięcej satysfakcji?
Nie postrzegam siebie jako właścicielki marki, widzę siebie raczej jako kreatorkę pewnego kierunku. Nie jesteśmy zwykłą marką odzieżową, wyróżnia nas społeczność cudownych kobiet, które potrafią się wspierać, doradzają sobie nawzajem, są ze sobą na co dzień w sieci. Uwielbiamy spotykać nasze klientki na ulicy, jest ich coraz więcej. Dzięki OKEE świat robi się piękniejszy, bardziej kolorowy, a nasza społeczność rośnie. Czuję ogromną dumę, kiedy pomyślę, że z niewielkiego rodzinnego biznesu, ze znikomym budżetem i pracą własnych rąk, ale za to przy ogromnym wsparciu rodziny i przyjaciół – staliśmy się jedną z bardziej rozpoznawalnych marek w Polsce. To nasz ogromny sukces.
Wzory na ubraniach OKEE to barwne desenie rodem z magicznego ogrodu albo kolorowej baśni. Jakie to uczucie widzieć na ulicach kurtki czy sukienki swojej marki?
Uczucie jest cudowne! Często obserwuję dziewczyny z ukrycia, z okna kawiarni – zadumane, skupione, biegnące do pracy. Czuję, że spełnia się moje marzenie o kolorowaniu codzienności i rozprzestrzenianiu dobrej energii. Kobiety w ubraniach OKEE to najpiękniejsze podziękowanie i uhonorowanie mojej pracy. Wiem, że klientki OKEE czują klimat marki, potrzebują kolorów, chcą się nimi cieszyć i dzielić ze sobą. Jesień, zima to czas, gdy niespodziewanie wszyscy przywdziewają czarne płaszcze i sukienki. Zupełnie nie rozumiem powodu tego powszechnego zachowania, zawsze drażnił mnie fakt ubierania kolorów jedynie na stoku narciarskim. Widząc moje klientki w odważnie barwnych kurtkach zimowych z wielkimi futrzastymi kapturami rozpiera mnie ogromna radość.
Na obecnym modowym rynku duże znaczenie mają aspekty takie jak: transparentność, autorskie projekty, lokalna produkcja czy wrażliwość ekologiczna. Które z tych wartości są pani szczególnie bliskie?
Każda z tych wartości jest mi bardzo bliska. Konsekwentnie zmierzamy w kierunku własnych autorskich printów, staramy się współpracować z lokalnymi, polskimi dostawcami. Ekologia również jest dla nas bardzo ważna – nie korzystamy z foliowych opakowań, nie przytwierdzamy papierowych metek do naszych ubrań, nie umieszczamy żadnych dodatkowych, drukowanych informacji w paczkach – ograniczamy papier do minimum. Staramy się minimalizować produkcję do tego, co niezbędne. Wychodzimy z założenia, że mniej znaczy więcej.
W jakim miejscu widzi pani swoją markę za 10 lat? O czym marzy właścicielka OKEE, gdy już tak wiele marzeń zostało spełnionych?
Myślę, że nie ma człowieka, który spełniłby wszystkie swoje marzenia. To oznaczałoby koniec życia, marzenia to sens naszego istnienia. Bardzo chciałabym nie zgubić drogi. Szybko rozwijające się marki to bardzo duża pokusa. Zbytnia pewność siebie może łatwo sprowadzić na manowce. Bardzo nie chciałabym stać się biznesem samym w sobie. Bardzo nie chciałabym zgubić sensu. Chcę, by OKEE rozwinęło kolejne gałęzie, pragnę tworzyć swego rodzaju filozofię dla kobiet w Polsce. Chcę, by moja historia pokazała kobietom fajną drogę i sposób na życie, dała pewną dozę motywacji do wstania rano i zrobienia z życiem czegoś ciekawego.